
Jest bezczelana i nieprzewidywalna,
nie liczy się z nami wogóle.
Robi tylko to, na co sama ma ochotę.
W zeszłym roku zaczęła przekraczać progi.
Próg posesji, próg werandy, domu, sieni,
kuchni, jadalni i naszych kociofobicznych serc.
Rządzi się, gówniara, jak u siebie!
Rozkłada się koło kominka, kręci łebkiem i wpatruje zdziwiona w ogień.

Taniec koło lodówki.
Nie ma mleka, mówię. Tańczy dalej.
Jest śmietanka.
Miau!
Może być?
Miau!
Wypija pół kartonika.
Taniec na kuchennym progu, ślepia wpatrzone w szafkę z kocim żarciem.
Znowu głodna?
Miau!
Obiecałam sobie szczerze, że jej nie polubię.
Ale ona nawet na to znalazła sposób.
Wychodząc rano z sypialni zawsze otwieram szeroko drzwi na werandę, w stronę ogrodu.
Lubię ten pierwszy, poranny, czasami ciepły i słoneczny,
czasami pochmurny i wietrzny,
a kiedy indziej wilgotny i deszczowy powiew wstającego dnia.
I jaki by to poranek nie był, i obojętnie jak wczesna byłaby pora,
ONA zawsze siedzi na progu.

Mleczka dla Panienki?
Miau!