21 listopada 2012

10,5


ładne (:

20 listopada 2012

19 listopada 2012

11 listopada 2012

7 listopada 2012

Jesienne bory



poranne grzybobranie (;


the day after...

2 listopada 2012

Co dalej jest?



„To nie strach przed śmiercią, przed końcem życia
spędza nam sen z powiek,
tylko obawa, że nasze życie jest bez znaczenia”

- Harold Kushner


 Jak umiera ciało?
x Jan Kaczkowski

Na dwa, trzy dni przed śmiercią skóra zaczyna inaczej odbijać
światło, szczególnie w ciągu dnia. Z miękkiej, sprężystej staje się
woskowa i sztywna. Zdecydowanie wyostrzają się rysy.
Szczególnie nos, na jego środku pojawia się podłużne zagłębienie.
Przytomne osoby cały czas są ruchliwe, zachowują się jakby za
kilkadziesiąt godzin nie mieli umrzeć - porządkują rzeczy,
rozmawiają, jak gdyby nic się nie działo, jakby nie zauważali,
że ich ciało powoli się zmienia. Z pacjentami spotykam się przez
kilka, czasami kilkanaście dni, odwiedzam ich kilka razy dziennie.
Jednym z najtrudniejszych momentów jest chwila, gdy zauważam
bruzdę na nosie. Wtedy wiem - to już czas. I często zastanawiam
się, czy oni też to już wiedzą. Wydaje mi się, że nie. Mimo tego,
że zdają sobie sprawę ze swojego stanu i intelektualnie pogodzili
się ze swoim losem. Czym innym jest spodziewać się śmierci,
nawet bliskiej aniżeli uświadomić sobie w poniedziałek rano,
że umrę w środę, koło południa. Na kilka godzin przed śmiercią
aktywność ogranicza się już tylko do obrębu łóżka, poprawiania
kołdry, sięgania po komórkę, układania poduszki, szukania
wygodnej pozycji. Spojrzenie człowieka staje się nieobecne,
czasami wzrok zawiesza się w niewiadomym, odległym punkcie.
Oczy stają się szkliste. Umierający są w stanie normalnie
rozmawiać, ale ich głos jest spowolniony, znika melodyczność -
ton robi się jednostajny. Wtedy muszę być bardzo uważny i
skupić się na tym, co mówią umierający.W strumieniu słów
przeplatają się zwykłe informacje (jaki to dzień tygodnia,
kto był mnie odwiedzić, co jadłem) z ważnymi wyznaniami -
pojawia się świadomość nadchodzącej śmierci, chorzy
mówią o Bogu, o swoim lęku. Czasem opowiadają o
odwiedzających ich bliskich zmarłych,którzy stają się dla nich
realni na równi z żywymi. Jakby w momencie śmierci dwa światy:
żywych i umarłych naturalnie się przenikały.
W ciągu ostatnich kilku godzin życia człowiek staje się
spokojny, poddaje się naturalnemu biegowi rzeczy.
Pierwsze zmieniają kolor paznokcie, a gdy dłonie i stopy sinieją,
i stają się chłodne, oznacza to, że do końca zostało nie więcej niż
dwie, trzy godziny. Wtedy umierający przeważnie traci świadomość,
jeśli nie - to jest tylko w stanie odpowiadać przecząco lub
twierdząco, czasem tylko ruchem głowy. Powieki opadają lub
bywają półprzymknięte. Tylko pojedyncze osoby umierają z pełną
świadomością - mówią ważne dla siebie rzeczy aż życie z nich uleci.
A gdy już nadejdą ostatnie chwile, oddech staje się coraz płytszy,
człowiek przypomina rybę wyjętą z wody - łapie powietrze ustami.
Mogą się zdarzyć nawet kilkunastosekundowe bezdechy.
Mówi się, że wydaliśmy ostatnie tchnienie, ale to jest raczej wdech
bez wydechu. Serce staje i przez cztery minuty obumiera mózg.
Wtedy całe nasze ciało jeszcze przez kilkadziesiąt sekund jak
gdyby ostatkiem sił próbowało złapać oddech.
Potem nie dzieje się już nic. To koniec. Cisza i kompletny bezruch.
Trudno jest wtedy zrozumieć, że człowiek nic nie czuje, właściwie
każdy obchodzi się z ciałem delikatnie, jakby żyło. A ono zaczyna
bardzo szybko się zmieniać. Wprawdzie było woskowe, ale
w ciągu pięciu minut po prostu zastyga. Staje się sino-szare i
ewidentnie chłodne - temperatura organizmu dopasowuje się do
temperatury otoczenia. Zgodnie z prawem ciążenia, krew, która
nie jest już pompowana - opada, na plecach lub boku pojawiają
ciemne wybroczyny - plamy opadowe. Jeszcze wtedy ciało jest
nadal miękkie, za kilka godzin zesztywnieje. Potem trudno już zgiąć
rękę lub rozprostować palce. Jeśli ktoś nie może skonać, zapalam
gromnicę, którą wkładam w dłoń umierającego i modlimy się litanią
do patrona dobrej śmierci - św. Józefa lub do Wszystkich Świętych.
Odmawiamy także Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Te modlitwy
zazwyczaj pomagają odejść. Nawet jeśli ktoś ma wątpliwości co do
istnienia Pana Boga i rzeczywistości nadprzyrodzonej, to dla mnie
proces umierania - a także to, że ktoś kilkanaście minut wcześniej
był integralną osobą, która żałowała, kochała, modliła się, czyli
ewidentnie była i żyła - nie kończy jej istnienia.
Teraz, gdy przestało bić serce, miałoby go nie być? Tak po prostu?
W odstępie kilkunastu minut?
Dla mnie fakt ustania pracy organizmu nie jest dowodem na to,
że człowiek przestał istnieć. Zawsze mówię pacjentom, że trzeba
przeżyć własną śmierć - to jest zwycięstwo duszy nad ciałem.

- autor jest doktorem teologii moralnej, bioetykiem,
wykładowcą UMK w Toruniu ,
założycielem Hospicjum pod wezwaniem św. Ojca Pio.