
Przejechałam się ostatnio tramwajem.
Zwykła rzecz, a jednak...
Coś się zmieniło – takie ładne, czyste te tramwaje.
Miękkie siedzenia, elektroniczne wyświetlacze – data, godzina, imieniny obchodzą...
Mnóstwo reklam, kolorowych nalepek – szkoły, kursy, laserowa depilacja, stomatologia jednego dnia.
Bilety drogie, kasowniki nowoczesne i...
tłok jak smok, jak za dawnych lat.
Przez cztery lata liceum dojeżdżałam do szkoły 26 minut w jedną stronę i co nieco o tym zdecydowanie niesłodkim ścisku wiem.
Ale póki co... rozkrzyczana młodzież, babcie atakujące kierunek Tesco, jacyś ni to Rumuni, ni to Cyganie – domokrążcy z kompletami pościeli w jutowych torbach itp.
Z powodu ścisku poczułam lekki niepokój jednak po chwili zadzwonił telefon i jak zwykle zapomniałam o bożym świecie.
Mona, jak mnie ostatnio w mieście bez komórki przy uchu spotkała to zapytała czy mi ukradli :) Hmm
- Przecież wiesz, Kochana, że zawsze mam przy sobie trzy (:
Na pogaduchach szybko minęło kilka przystanków. Wysiadam. Ktoś mnie potrącił, ktoś popchnął – to ten niby Rumun z pościelą i pani z wózkiem, odruchowo złapałam za torebkę. Na zewnątrz byłam już niemal pewna, że brakuje w niej portfela.
Zrobiło się nerwowo, wsadzam łeb do torebki – szal, czapka, rękawiczki, notebook, zeszyty, notesy, kartki, karteczki, pięć błyszczyków, krem do rąk, telefony, klucze, papierki od cukierków. Jest wszystko oprócz portfela.
Serce wali jak oszalałe - wyobrażam sobie nowych użytkowników moich kart, maraton po bankach, wizyty w urzędach - prawo jazdy, dowód itp., obmyślam pomysł na biznes – pośrednictwo w wyrabianiu straconych dokumentów „Jeden podpis - załatwimy za Ciebie wszystko”, wpadam prawie pod tramwaj, z którego przed momentem wysiadłam, łeb cały czas w torbie.
Mój śliczny portfelik – święte medaliki, amulety, ulubiony 1 cent, tajne karteczki, pochowane po kieszonkach paragony za ciuchy, których niby nie kupiłam albo wolę nie pamiętać ich ceny.
Nie! Nie! Nie!
To nie może być prawda!
I nie jest...
Znalazł się :) Był w kieszeni kurtki...
No pięknie. Wdech, wydech bez paniki - wyrównuję oddech.
Nagle przypominam sobie, że jest już późne popołudnie, a pamiętam tylko śniadanie.
Emocje zjadły mi wszystkie węglowodany.
Powoli umieram z głodu (:
Prawie biegnę do cukierni, tej na skwerku koło kościoła – tam ciepłe bułeczki, drożdżówki z serem, budyniem, kruszonką albo jabłkiem, w myślach wybieram dwie, no dobra trzy, najwyżej jedna będzie dla Isi ,)
Dam radę, jeszcze tylko 200m, już prawie ją widzę, już tylko autobus odjedzie z przystanku, jedno przejście przez jezdnię, raj jest na wyciągnięcie ręki.
Odjeżdża autobus, odsłania skwerek – tam park, kościółek – wszystko jak zwykle, wszystko oprócz piekarni!
Nie to, że zamknięte, że awaria, remont czy coś w tym stylu.
NIE MA CAŁEGO PAWILONU!
Swoją drogą nie raz zastanawiałam się kto, komu, co i jak w Urzędzie Miasta robi, że taka karykatura ciągle jeszcze na tym zabytkowym skwerku stoi.
Ale żeby zniknął tak nagle?
Teraz? Dzisiaj? Kiedy właśnie umieram z głodu?
Pogłębiło się we mnie przekonanie, że nie ma na świecie rzeczy oczywistych i popłynęły łzy...
Nie jedna, nie dwie, nie pięć ale z dwieście albo trzysta nawet :)
I nie pomógł fakt, że za rogiem była kolejna, równie pyszna cukiernia.
PMS?
Już sama nie wiem...
ps
postanowienie noworoczne:
- częściej zaglądać do lustra niż do lodówki